Najnowsze wpisy


paź 14 2015 Tak lub Nie #1
Komentarze: 2

Jak to zwykle bywa przed moimi dziwacznymi snami, już wieczór zapowiadał że coś się święci. Byłem niespokojny. Długo nie mogłem usnąć.  Już prawie usupiałem kiedy jeszcze denerwowały mnie jakieś hałasy z zewnątrz.  Zaczyna się sen:

Wezwano nas do mojej szkoły średniej. Nie wiem jak, no bo jak i po co moja dawna szkoła mogła by mnie wzywać. Jednak miałem świadomość ze nas wezwano. Sen zaczął się w ogromnej Sali, której w rzeczywistości nie ma w budynku szkoły.  Była tam masa ludzi pośród których byłem w stanie wyłowić pewne znajome twarze, jak i zupełnie obce. Usiadłem obok znajomego którego już dawno nie widziałem. Wtedy jeszcze mieliśmy w miarę dobre nastroje.

- Ale się zmieniłeś- zaśmiałem się

-Noo Ty też- odpowiedział.

Na salę weszła kobieta średniego wzrostu o niczym nie wyróżniającej się twarzy i stroju. Trzymała w ręce dokumenty. Nie wiem jakie. Kobieta przedstawiła się, jednak pod wpływem dalszych wydarzeń zapomniałem jej nazwisko. Z pełną powagą zaczęła mówić: „Witajcie (..) W obecnych czasach sytuacja na świecie mocno się zmienia. Zmiany te zaczynają dotyczyć każdego z nas. Mocno rozprzestrzenia się fala terroryzmu zmusza naszą organizację do rozszerzania zasięgu, zdobywania nowych agentów i silniejszej walki o utrzymanie stabilności i bezpieczeństwa.  Jesteśmy pozarządową międzynarodową agencją zajmującą się pilnowaniem porządku na świecie. Nasze wpływy sięgają całego świata. (Tu część wypowiedzi której nie byłem w stanie zapamiętać. ) Dlatego właśnie ściągnęliśmy was tutaj. Stajecie przed wyborem: przyłączyć się do nas i wspólnie działać na rzecz pokoju lub sprzeciwić się i wybrać śmierć. Każdy z Was dostaje specjalne urządzenie z przyciskiem TAK i NIE. Urządzenie odlicza 15 sekund od momentu gdy weźmiecie je do ręki i w tym czasie musicie się zdecydować. Wybór nie jest łatwy. Jeśli się zgodzicie czeka was wiele godzin ciężkich ćwiczeń, ogromny wysiłek fizyczny i konieczność poświęcenia swojego życia nam. Niech każdy weźmie jedno urządzenie”

W tym momencie na salę weszli ludzie z tacami pełnymi malutkich kostek z dwoma przyciskami opisanym „Tak” i „Nie”.  Początkowo każdego zamurowało, szybko jednak zapadła ogólna histeria.

Łzy cisnęły mi się do oczu.. nie mogłem powstrzymać płaczu. Ludzie zaczęli wykrzykiwać. W pewnym momencie taca dotarła do mnie. Przerażony, drżącą ręką wziąłem jedno z urządzeń. Na malutkim ekranie zaczęło się odliczanie. Zacząłem cały się trząść. Nie mogłem zapanować na swoim ciałem. 
-Boże.. co ja mam zrobić? –krzyknąłem zapłakany. Nagle pierwsza osoba nacisnęła „nie” a jej ciało natychmiast przebiegł silny impuls elektryczny. Zmarła na miejscu.  Na Sali zapanował jeszcze większy, niewyobrażalny popłoch a po chwili zapadła totalna cisza. Słychać było jedynie łkanie. Czasu ubywało. Przy czterech sekundach do końca trzęsącą się dłonią wybrałem „Tak”. Czas zamarł, a ja przerażony tym co się teraz stanie nie byłem w stanie nawet się poruszyć.  Ktoś do mnie podszedł i powiedział: „Odezwiemy się do Ciebie”

W tym momencie sen się kończy.

Muniekk : :
wrz 20 2014 Papierowy dom
Komentarze: 0

Pojechałem do brata. Nie wiem dlaczego, bo i szczególnej okazji nie było. Pojechaliśmy jak zawsze mama i ja. Sen zaczyna się gdy dojeżdżamy. Zaparkowałem tu gdzie zawszę na dość ciasnym jakby parkingu- podwórku od strony ulicy Krzywej, czyli od tyłu domu gdzie jednak toczyło się całe podwórkowe życie i wszelkie interakcje z sąsiadami. Gdy wysiedliśmy z samochodu wszystko było normalnie. Serdeczne przywitanie, radość mojego chrześniaka na nasz widok, krótka pogaduszka o podróży, a potem poszliśmy do domu. Jak zawsze w głównym pokoju czekał stół z bielutkim obrusem. Od razu zasypano nas pytaniami o coś do picia, jedzenia. Jednak w tym momencie sen odszedł od swojej idealnej wręcz analogii do prawdziwych wydarzeń. Po nie za długiej rozmowie przy stole i krótkiej zabawie z chrześniakiem brat spojrzał na zegarek i powiedział:

-To co? Jedziemy?

-Pewnie - odparłem dość pewnie – Już się zbieram.

Wstałem dość żwawo i poszedłem do przed pokoju ubierać buty. Czułem pewne podekscytowanie, i ciekawość tego co mnie czeka. Wsiedliśmy do samochodu brata, oczywiście on prowadził. Pojechaliśmy na strefę, pod zakład gdzie pracuje. Wyjątkowo było otwarte i bez problemu weszliśmy na teren firmy nie będąc sprawdzanymi przez strażników. To wyglądało jak dni otwarte które już raz dane mi było odwiedzić. W około było pełno ludzi, wszyscy zrelaksowani i uśmiechnięci, spacerowali po terenie firmy oglądając wyeksponowane samoloty. My jednak szliśmy dość szybko, nie do głównych hal jak większość ludzi, lecz prosto do biura. W czasie tej drogi brat zdecydowanym krokiem prowadził mnie, nie zamieniając ze mną ani słowa, ja tylko szedłem, starając się zbytnio nie oddalać. Wreszcie podeszliśmy do drzwi. Były przeszklone, na nich kartka z rozkładem biurek, zdjęciami pracowników. Zupełnie jak w rzeczywistości u brata. Widziałem jednak że w środku nie ma biurek, jest za to ogromny tłum ludzi, zastawione stoły, jak gdyby odbywała się jakaś impreza.

-Aleee ludzi – powiedziałem

-To normalka – odpowiedział brat.

Brat wszedł pierwszy, potem ja. Wszyscy zaraz na nas spojrzeli. Ciężko mi zapomnieć to dziwne uczucie które przecież tylko wyśniłem..
- To właśnie jest mój brat.

Z tłumu wyłoniły się przywitania:
- Witaj Pawle!
-Miło Cię poznać!
-Cześć!

Byłem bardzo zmieszany.

W tym momencie moja pamięć zawodzi bo nie wiem jak owo spotkanie wyglądało. A może to mój sen nagle zmienił miejsce? W każdym razie gdy znów coś pamiętam wracamy już do domu brata.

- I jak było? - zapytał.

- Dobrze – nie zaszalałem wylewnością.

Po powrocie zastałem jego teścia jak zbierał w jedno miejsce jakieś dziwaczne kartony, papiery. Mama już czekała przy samochodzie, wiedziałem że już musimy uciekać, jednak jeszcze toczyły się strzępki rozmowy, zaczęły się pożegnania. Wszyscy mieliśmy dobre nastroje, cieszyłem się jednak że jadę już do domu. Teść w pewnym momencie podpalił te kartony. To szalenie nie realne, bo podwórko nie jest za duże a około pełno jest budynków. Góra kartonów szybko zaczęła płonąć bardzo silnym ogniem. Wszyscy z nienaturalnym spokojem patrzyliśmy co się dzieje. Po chwili spostrzegłem że obok, na budynku płonie dach. Wiem że takiego budynku tam nie ma, jednak w moim śnie stał tam piętrowy budynek, z obrzydliwą zgnito zieloną fasadą i zniszczonym dachem który zaczyna się palić od płonącego kawałka papieru porwanego przez wiatr z płonącej góry papierów. Teść nie zważając na to co się dzieje doglądał ognia. Po chwili rozległo się wycie syreny i nim się spostrzegłem przyjechała straż pożarna. Gdy przyjechali budynek płonął już całkowicie, jakby był z papieru. Strażacy popatrzyli na ten budynek i w ogóle nie reagowali. Pewnie uznali że nie ma co się siłować gdyż i tak nic nie uratują. Wszędzie panował powalający z nóg spokój i akceptacja tego co się dzieje. Dość długo patrzyliśmy na ten dom.. Spalił się doszczętnie. Gdyby nie spalone podłoże, to można by uznać że tam nic większego nie było. Ogień zgasł więc razem z mamą jeszcze raz się pożegnaliśmy i jak zawsze pojechaliśmy do domu. Droga powoli mijała, kilometrów ubywało... ubywało... sen się kończy.

Muniekk : :
lip 24 2014 Galakton #1
Komentarze: 0

Od zawsze miałem dziwne sny. Od banałów, czyli potknięć, spadania, jazdy dziwnymi środkami lokomocji po płonącą szkołę czy bieganie po mieście ze słuchawką od prysznica. Teraz przyśnił mi się kolejny sen, troszkę nie typowy nawet jak dla mnie. Różni się też tym, że dużo z niego pamiętam. Zaczęło się jak zawsze, czyli bez niezwykłości. Położyłem się spać, ale nie usnąłem, przecież to było by zbyt piękne i zbyt proste. Długo nie usypiałem, coś mi przeszkadzało. Nie było to nic konkretnego, ale jednak-jakieś dziwne uczucie powstrzymywało mnie przed zaśnięciem. Nie wiem, w którym momencie padłem. Zaczyna się sen.

Jadę do miasta. Wszystko jest niezwykle realistycznie. Prowadzę samochód, słyszę i czuję jakbym naprawdę to robił. Nie wiem po co tam jadę, ale wiem dokładnie dokąd. Parkuję niedaleko rynku. Stamtąd już pieszo idę dalej. Na rynku jak zawsze, kręcą się ludzie. Pogoda dość przyjemna. Czuję ciepełko płynące od słońca. Odbijam w prawo w ulicę, którą dobrze znam, kroczyłem tam tysiące razy. Mniej więcej pamiętam, jakie są tam budynki, co gdzie się znajduje. Mijam przejście dla pieszych i.. No właśnie. Wszystko się zmienia. Nie pamiętam, w jaki sposób nastąpiła zmiana, ale po chwili było już ciemniej. Nie przyjazne niebo jest zasłane nienaturalnie ciemnymi chmurami. Jest chłodno a ja ubrany bardzo cienko wyraźnie to odczuwam. Dziwnie się czuję, tak jakbym się czymś solidnie zmęczył, ale przecież przeszedłem ledwo sto metrów. Ulica wygląda zupełnie inaczej. Zamiast biec lekkim łukiem w lewo, skręca w prawo. Odwracam się, ale za mną nie ma już rynku. Ulica biegnie w przód i w tył. Nie ma na niej ruchu, przechodniów, jakby nie było tam życia. Budynki po obu stronach ulicy przypominają zabudowę miejską, ale są niezwykle zniszczone, niezadbane, ogólnie ciemne, jakby nigdy nieodnawiane. W oknach też nie ma żadnych oznak życia, nie da się dostrzec choćby najmniejszego ruchu powietrza. Nie wiem, co mam robić. Trochę omamiony silną dezorientacją i strachem stwierdzam, że jedyne co mi zostało, to iść na przód, przecież muszę gdzieś dotrzeć. Idę, a ulica którą przemierzam w ogóle się nie zmienia. Wszystkie budynki są prawie identyczne, zdaję się że idę do nikąd. Wreszcie w oddali widzę jakieś postacie. Podchodzę bliżej i widzę, że to panowie z jakiś służb. Ubrani na niebiesko w coś, co przypomina mundur policji. Stoją przy potężnej kilkometrowej czarnej dziurze w asfalcie i części chodnika. Nie widać dna, po prostu jest to wielka dziura ot tak umiejscowiona w drodze. Panowie ze stoickim spokojem, jakby była to codzienna robota na pięć minutek, zabezpieczają ją taśmami. Z nich właśnie wyczytałem, że są z policji.

- Co się stało? – pytam

- Jak zwykle w naszym miasteczku, dziura – odpowiada z uśmiechem jeden z mężczyzn - Trochę będzie klejenia, bo trafiło na jezdnię, ale i tak w tym miesiącu to dopiero czternasta – dodaje.

Wszystko jest dla nich takie zwykłe i oczywiste, a ja stoję i nie mogę się napatrzeć.

- I to takie normalne?? – dodaję z niedowierzaniem – Przepraszam, ale chyba się trochę zgubiłem, gdzie ja właściwie jestem?
Teraz drugi z mężczyzn, który dotychczas był zajęty bardziej swoją jaskrawo żółtą taśmą niż całym światem popatrzy na mnie, dokładnie bada wzrokiem i mówi do kolegi, że jestem „wyrzutkiem”. Potraktowałem to jako obelgę. Mężczyźni zaczęli mnie uspokajać, wzięli pod ręce i sprawnie zaprowadzili do radiowozu.

Zacząłem się szarpać.

-O co chodzi? Gdzie mnie zabieracie? – krzyczę.
Oni zaś zupełnie spokojnie odpowiadają

– Nie martw się, wszystko jest w porządku, za chwilę wszystko zrozumiesz, wszystko ci wyjaśnimy, ale musisz z nami pójść. Sam sobie nie poradzisz.

Jedziemy gdzieś, a po kilku minutach docieramy na miejsce. Wysiadamy. Jedne z policjantów mówi

- Posłuchaj, wiem że jesteś zdenerwowany, ale nie aresztowaliśmy cię, nic do ciebie nie mamy, ale żeby zrozumieć swoją sytuację i wrócić do domu powinieneś nas wysłuchać. Pewnie nie będziesz chciał uwierzyć, ale to co dziś usłyszysz odmieni Twój sposób postrzegania świata.

- Ale o co chodzi?

- Wejdźmy, przekonasz się.

Wchodzimy do budynku. W środku wszystko wygląda jak w jakimś biurze, ludzie przy biurkach, komputery, szmer rozmów, stukanie klawiatur. Idziemy do pomieszczenia z wielkim ekranem. Policjanci zostawiają mnie z jakimś mężczyzną, ubranym normalnie. Mężczyzna zaczyna wyjaśniać:

- Witaj, jak się domyślasz, coś jest na rzeczy, pewnie nie możesz zrozumieć, co się dzieje. Zapewniam cię, że nic złego, jednak na pewno nie prostego. Powiedziano Ci już gdzie jesteś? Nie chodzi mi o ulicę, ale szerzej, o.. planetę. Otóż jesteś pewnie na sto procent pewien, że jesteś na Ziemi.

- Nie rozumiem, o czym pan do mnie mówi,

- Otóż nie jesteś na Ziemi. Za chwilę zrozumiesz. Uczono Cię, że żyjesz na Ziemi, i jak na razie tylko tam znane jest życie. Uczono cię o galaktykach, uczono Cię fizyki. To wszystko jednak kłamstwo.
- To znaczy?
- Owszem mieszkasz na Ziemi. Tu jednak prawda się kończy. Galaktyk jest wiele, a w każdej tysiące planet, a na niemal każdej cywilizacja. Nie ma przestrzeni kosmicznej. Jest przestrzeń, ale nie taka jak uczą na ziemi. Pokarzę Ci coś.

Mężczyzna uruchamia wielki ekran a na nim wyświetla obraz. Jest to czarne tło, a na nim w luźny dość chaotyczny sposób położone są jakby prostokąty, z punktami, liniami, bardzo podobne do kawałków map. Nie do końca rozumiem, co widzę.

- To, co widzisz to właśnie przestrzeń. A te prostokąty to zbiory układów planetarnych, nazywają się galaktonami. Te punkty na galaktonach to planety, a te linie to szlaki komunikacyjne, tylko te główne, na dzień dzisiejszy potrafimy bez problemu przemieszczać się między wszystkimi planetami.

- Więc dlaczego na ziemi jest taka propaganda? – zapytałem – i w ogóle jak tu trafiłem? Dlaczego nie pamiętam momentu przemieszczania się?

- Transportujemy się specjalną techniką opanowaną setki biliardów lat temu. Teorie o ewolucji człowieka, których Cię uczono to też kłamstwo. Ziemię skolonizowano dawno temu, z czasem władza na niej uznała, że utajni system transportowy. Stworzono wymyśloną historię, tą której cię uczono. Moment w historii, w którym według tego czego cię uczono, wyewoluował człowiek, to tak naprawdę moment kolonizacji Ziemi. System transportowy działa dość prosto. Nie wymaga też wiele energii. Nauczyliśmy się tworzyć promień lasera, który potrafi nieodczuwalnie dla ciebie zamienić cię w informację, a następnie szybko wysłać ją z prędkością światła na każdą planetę. To tylko teoria. Zdarzają się błędy systemu transportowego. Gdy na którejś ze stacji transportowych na planecie dojdzie do uszkodzenia lasera, emituje on przypadkowe wiązki, które nie rzadko trafiają w przypadkowych ludzi i wysyłają ich na przypadkowe planety. Tak właśnie ty trafiłeś do nas w sposób dla ciebie nieodczuwalny. Nadal nie umiemy nad tym zapanować. Jedyne, co możemy zrobić to utrzymywać na każdej planecie specjalną służbę do pomocy osobom takim jak ty. Ten budynek to siedziba naszej organizacji. Nazywamy się Wartą Pomocy Wyrzutkom.
- Wyrzutkom? – przerywam – więc o to chodziło temu policjantowi? Sądziłem, że mnie wyzwał

- Nie miał nic złego na myśli. – odpowiada. – Tak więc tutaj trafiłeś. Uwierz mi, takich ludzi jak Ty jest bardzo wielu. System transportowy to wspaniała technologia. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego rząd niektórych planet ukrywa go, chowa za maską kłamstw, nie daje mieszkańcom prawdziwej wolności, nie ograniczonej tylko do granic planety.

Teraz właściwie nie wiem co mam myśleć. Siedzę tam i nie oddzywam się. W końcu po chwili pytam:

- I co teraz będzie?

- Na każdej planecie jest inna polityka. Jeśli chodzi o Ziemię to pewnie będą opory żebyś tam wrócił. Zależy im na utajeniu istnienia sytemu transportowego.

- Opory? To co? Mam zostać tutaj? Gdzie? Jak? – oburzam się

- W najgorszym wypadku będziesz musiał zostać tu, lub wyślemy cię na jakąś przyjazną planetę gdzie będziesz mógł żyć w spokoju. Teraz jednak, skontaktuję się z Ziemią. Zobaczymy, co powiedzą.

Mężczyzna siada przy komputerze.

- Halo? Tutaj WPW, mamy nowego wyrzutka z Ziemi.

- Kiedy się zjawił?

- Znaleziono go około 30 minut temu.

- Rozumiem. Podaj dane.

Teraz mężczyzna dyktuje wszelkie moje dane.

- Dobrze zaraz przyślemy dokumenty, niech je podpisze i wróci na Ziemię.

W tym momencie poczułem wielką ulgę.

- O jakie dokumenty chodzi? – zapytałem,

- System transportowy jest na ziemi absolutnie utajony. Wie o nim zaledwie kilkaset osób z rządu, i ze 100 osób z obsługi technicznej. Zanim wpuszczą Cię na ziemię musisz podpisać oświadczenia, że absolutnie nikomu nie powiesz o tym, co Cię spotkało, że zostałeś uprzedzony o tym co się stanie jeśli nie dotrzymasz tajemnicy.

- A co się stanie?

- Trafisz natychmiast do zamkniętego zakładu skąd nie wyjdziesz do końca życia, albo odeślą cię na inną planetę, a oficjalnie zostaniesz uznany za zaginionego.

Faks zaczyna drukować dokumenty. Kilkadziesiąt stron oświadczenia, cztery miejsca na podpisy.

- Więc teraz, jak to podpiszę odeślecie mnie do domu?
- Tak właśnie będzie. Wrócisz jak gdyby nigdy nic. Znów znajdziesz się tam skąd cię wyrzuciło. Minęło dokładnie tyle czasu ile tutaj, czyli jakieś czterdzieści minut.

Podpisałem. Nie wiem, co dalej. Budzę się.

Muniekk : :