Archiwum 20 września 2014


wrz 20 2014 Papierowy dom
Komentarze: 0

Pojechałem do brata. Nie wiem dlaczego, bo i szczególnej okazji nie było. Pojechaliśmy jak zawsze mama i ja. Sen zaczyna się gdy dojeżdżamy. Zaparkowałem tu gdzie zawszę na dość ciasnym jakby parkingu- podwórku od strony ulicy Krzywej, czyli od tyłu domu gdzie jednak toczyło się całe podwórkowe życie i wszelkie interakcje z sąsiadami. Gdy wysiedliśmy z samochodu wszystko było normalnie. Serdeczne przywitanie, radość mojego chrześniaka na nasz widok, krótka pogaduszka o podróży, a potem poszliśmy do domu. Jak zawsze w głównym pokoju czekał stół z bielutkim obrusem. Od razu zasypano nas pytaniami o coś do picia, jedzenia. Jednak w tym momencie sen odszedł od swojej idealnej wręcz analogii do prawdziwych wydarzeń. Po nie za długiej rozmowie przy stole i krótkiej zabawie z chrześniakiem brat spojrzał na zegarek i powiedział:

-To co? Jedziemy?

-Pewnie - odparłem dość pewnie – Już się zbieram.

Wstałem dość żwawo i poszedłem do przed pokoju ubierać buty. Czułem pewne podekscytowanie, i ciekawość tego co mnie czeka. Wsiedliśmy do samochodu brata, oczywiście on prowadził. Pojechaliśmy na strefę, pod zakład gdzie pracuje. Wyjątkowo było otwarte i bez problemu weszliśmy na teren firmy nie będąc sprawdzanymi przez strażników. To wyglądało jak dni otwarte które już raz dane mi było odwiedzić. W około było pełno ludzi, wszyscy zrelaksowani i uśmiechnięci, spacerowali po terenie firmy oglądając wyeksponowane samoloty. My jednak szliśmy dość szybko, nie do głównych hal jak większość ludzi, lecz prosto do biura. W czasie tej drogi brat zdecydowanym krokiem prowadził mnie, nie zamieniając ze mną ani słowa, ja tylko szedłem, starając się zbytnio nie oddalać. Wreszcie podeszliśmy do drzwi. Były przeszklone, na nich kartka z rozkładem biurek, zdjęciami pracowników. Zupełnie jak w rzeczywistości u brata. Widziałem jednak że w środku nie ma biurek, jest za to ogromny tłum ludzi, zastawione stoły, jak gdyby odbywała się jakaś impreza.

-Aleee ludzi – powiedziałem

-To normalka – odpowiedział brat.

Brat wszedł pierwszy, potem ja. Wszyscy zaraz na nas spojrzeli. Ciężko mi zapomnieć to dziwne uczucie które przecież tylko wyśniłem..
- To właśnie jest mój brat.

Z tłumu wyłoniły się przywitania:
- Witaj Pawle!
-Miło Cię poznać!
-Cześć!

Byłem bardzo zmieszany.

W tym momencie moja pamięć zawodzi bo nie wiem jak owo spotkanie wyglądało. A może to mój sen nagle zmienił miejsce? W każdym razie gdy znów coś pamiętam wracamy już do domu brata.

- I jak było? - zapytał.

- Dobrze – nie zaszalałem wylewnością.

Po powrocie zastałem jego teścia jak zbierał w jedno miejsce jakieś dziwaczne kartony, papiery. Mama już czekała przy samochodzie, wiedziałem że już musimy uciekać, jednak jeszcze toczyły się strzępki rozmowy, zaczęły się pożegnania. Wszyscy mieliśmy dobre nastroje, cieszyłem się jednak że jadę już do domu. Teść w pewnym momencie podpalił te kartony. To szalenie nie realne, bo podwórko nie jest za duże a około pełno jest budynków. Góra kartonów szybko zaczęła płonąć bardzo silnym ogniem. Wszyscy z nienaturalnym spokojem patrzyliśmy co się dzieje. Po chwili spostrzegłem że obok, na budynku płonie dach. Wiem że takiego budynku tam nie ma, jednak w moim śnie stał tam piętrowy budynek, z obrzydliwą zgnito zieloną fasadą i zniszczonym dachem który zaczyna się palić od płonącego kawałka papieru porwanego przez wiatr z płonącej góry papierów. Teść nie zważając na to co się dzieje doglądał ognia. Po chwili rozległo się wycie syreny i nim się spostrzegłem przyjechała straż pożarna. Gdy przyjechali budynek płonął już całkowicie, jakby był z papieru. Strażacy popatrzyli na ten budynek i w ogóle nie reagowali. Pewnie uznali że nie ma co się siłować gdyż i tak nic nie uratują. Wszędzie panował powalający z nóg spokój i akceptacja tego co się dzieje. Dość długo patrzyliśmy na ten dom.. Spalił się doszczętnie. Gdyby nie spalone podłoże, to można by uznać że tam nic większego nie było. Ogień zgasł więc razem z mamą jeszcze raz się pożegnaliśmy i jak zawsze pojechaliśmy do domu. Droga powoli mijała, kilometrów ubywało... ubywało... sen się kończy.

Muniekk : :